czwartek, 1 marca 2018

Od Commanda - CD Elizabeth

Sytuacja była beznadziejna. Zostałem uwięziony w jednym miejscu z prawie obcą suczką, której nie mogłem zostawić. Mimo że nie zależało mi na niej, nie potrafiłem zostawić kogoś samego w takim stanie. Czułem się za nią odpowiedzialny, chociaż nie powinienem... Wpatrywałem się w ogień, po czym spojrzałem na moją towarzyszkę. Wyglądała coraz słabiej, a ja nie wiedziałem, co mogę zrobić...  W ogóle nie powinno mnie tu być. Mogłem nie zbliżać się do tych terenów, a wtedy cała sprawa nie miała by miejsca.
- Elizabeth? - mruknąłem, gdy nagle jej głowa opadła z hukiem na ziemię. Zdecydowanie nie było to zamierzone. Z odległości dwóch metrów czułem napięcie w jej ciele i strach. Oddychała ciężko i z trudem, nie patrząc na mnie. Moje nozdrza wypełniał nieprzyjemny zapach krwi i bólu. Musiałem coś zrobić, zareagować.
- Elizabeth? - podniosłem się z ziemi i w kilku marnych susach znalazłem się przy suczce. Była półprzytomna, a rana z jej łapy krwawiła coraz mocniej. Po chwili nie miałem już z nią kontaktu. Przez chwilę przeszła mi przez myśl straszna wizja, że ona zaraz tu umrze i to z mojej winy, ktoś ze sfory mnie tu znajdzie i będę miał przerąbane do końca życia. - Elizabeth! - potrząsnąłem nią, a moja sierść zabarwiła się na czerwono od ciemnej, lepkiej krwi spływającej po ciele Elizabeth.
- Co tu się dzieje? - Miałem wrażenie, że moje serce na chwilę przestało bić. Zamarłem, a nieznajomy głos dobiegł do moich uszu i sprawił, że byłem już pewny swojego losu. Odwróciłem się i ujrzałem nieco wyższego ode mnie psa przypominającego aussie. W ogóle nie przypominał mojej nowej znajomej, lecz łączyło ich jedno. Z pewnością nie był zachwycony moją obecnością. Kiedy dostrzegł leżącą obok mnie Elizabeth, otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Po chwili jego wzrok zamienił się w mordercze spojrzenie, sugerujące wyzwanie do walki. - Kim jesteś? - warknął. - I co najlepszego zrobiłeś? - wydusił. Na szczęście szybko wrócił jego rozsądek i zajął się suczką. Odsunąłem się, gdy do niej podszedł. Instynkt kazał mi uciekać... ale tego nie zrobiłem. Czy nie byli to przypadkiem członkowie sfory, o której mówiła Elizabeth...?
- To nie moja wina. - obroniłem się. - Może byś jej pomógł, co? - burknąłem. Nie odpowiedział, tylko wziął ją na grzbiet i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na coś, co znajdowało się za mną, ale gdy się obejrzałem, nic tam nie było. Po chwili jednak zza krzaków wyłonił się duży wilk, który o mało co się na mnie nie rzucił.
- Stop. - rzekł ze spokojem drugi pies. - Na razie zabierzemy stąd Elizabeth i przeniesiemy do Whatevera. Później się nim zajmiemy.
Wilk skinął głową. Posłałem mu niechętne spojrzenie. Za dużo psów jak na jeden raz. Wcale nie miałem ochoty z nimi tutaj być, jednak było już za późno na ucieczkę. Obaj mieli więcej siły niż ja, poza tym moja bezużyteczna łapa nie pozwoliłaby mi na zbyt długi i szybki bieg. Westchnąłem głęboko i w ciszy ruszyłem za nimi. Ku mojemu zaskoczeniu, od razu przeszli do truchtu, a następnie już biegli. Niestety pilnowali mnie z obu stron, więc nie miałem jak ich zgubić. Na szczęście jaskinia, do której mieliśmy się udać, była niedaleko, gdyż moja łapa już promieniowała bólem. Kuśtykając, dotarłem na miejsce razem z pozostałą trójką. Z groty wyszedł przyjaźnie wyglądający border collie.
- Co się stało? - zapytał, z przestrachem patrząc na Elizabeth, która była już  nieprzytomna. Nie było czasu na dodatkowe, zbędne pytania. - Jad żmii. - rozpoznał po szybkiej obserwacji. Owczarek spojrzał wtedy na mnie, już bez takiej grozy jak wcześniej. Mimo to wcale nie chciałem tu być. Gdy Whatever (tylko jego imię udało mi się poznać) zabrał suczkę, a wilk za nią poszedł, pies odezwał się.
- W takim razie kim jesteś? - spytał niedowierzając. Nie okazywał skruchy, lecz nie mogłem wiedzieć, co działo się w jego środku. Nadal nie wierzyłem, że jest do mnie przekonany. - Może na razie tu zostaniesz?
- Zapomnij. - wymamrotałem i odwróciłem się, zmuszając swoje ciało do biegu. Nie słyszałem za sobą jego kroków. Odpuścił. Na moje szczęście. Musiałem zwolnić, gdy ból nie pozwolił mi na dalszy wysiłek. Przeciążona kończyna prawie wlokła się za pozostałymi. Musiałem znaleźć schronienie. Było już bardzo późno i mroźno. Prawie trząsłem się z zimna. Nagle zobaczyłem most, a za nim niewielką grotę. Niewiele myśląc, skierowałem się w tamtą stronę. Wszedłem do środka, gdzie było bardzo miękko i ciepło. Położyłem się i oparłem głowę na przednich łapach. Na razie pozostało mi tylko czekać.


Elizabeth?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz