czwartek, 22 lutego 2018

Od Elizabeth CD historii Commanda

- Musiałabym przedstawić cię Hamiltonowi, a wtedy on z tobą porozmawia, przydzieli ci stanowisko i oficjalnie przyjmie do sfory. - westchnęłam.
Wtedy przez krótką chwilę po głowie przebiegła mnie dziwna myśl. Czy oby na pewno mój brat nie zechciał mnie śledzić? Rozejrzałam się dookoła. Alex potrafił szpiegować. Po kilku sekundach, przypomniało mi się, że tuż obok mnie stoi zupełnie obcy mi pies, bo oprócz faktu, że jest poturbowany, widzi gorzej na jedno oko, ma zranioną łapę i jest młodszym, wychowanym wśród ludzi psem o rasie zbliżonej do Retrievera i o imieniu Command, nie wiedziałam o nim nic, a i te informacje wydawały mi się mało wiarygodne. Oj, Alexandrze... Dlaczego nie postanowiłeś mnie śledzić?
- Trzeba robić to dzisiaj? Jest późno.. - mruknął. Nasze głosy zrobiły się nieco cichsze. Napięta atmosfera zaczęła pomału ustępować ciszy nocy.
- Nie chcę tam dzisiaj iść. Jest już późno i chyba nikomu nie będzie to na rękę. Zastanawiam się, czy nie popełniam błędu chcąc ci zaufać. - oznajmiłam patrząc podejrzliwie w oczy psa, w których, mogłabym  przysiąc, zauważyłam iskierki. Przynajmniej w jednym, a to już coś.
- Żartujesz... Chcesz mi zaufać? - zapytał prawdopodobnie troszeczkę bardziej entuzjastycznie, niż chciał.
- Chyba nie mam wyboru. - uniosłam jedną brew po czym spojrzałam gdzieś w tył jaskini, w której się znajdowaliśmy.
- Też to słyszysz? - zmrużyłam oczy starając się w ciemności dostrzec cokolwiek innego niż pysk Commanda.
Nastała cisza. Żaden z nas nie ważył się nawet oddychać zbyt głośno. Po chwili głuchej ciszy i tego dziwnego odgłosu wydobywającego się z wnętrza pomieszczenia, retriever przystąpił z chorej łapy na zdrową, a ja byłam już pewna tego, co słyszę.
- Żmije. - oznajmiliśmy chórem i idealnie w tym momencie, poczułam przenikliwy ból łapy, który sprawił, że poskładałam się na ziemi jak nic niewarty domek z kart.
- Ałaaa - jęknęłam czując jak moja łapa płonie żywym ogniem.
- Elizabeth! - usłyszałam krzyk psa i chrzęst zgniatanego gada. - Musimy się zwijać.
- No co ty.. - warknęłam z bólu starając się go w jakikolwiek sposób przecierpieć.
- Tam jest ich więcej. Chodź, musisz wstać. - rozkazał wsuwając pysk pod mój brzuch i stawiając na trzy nogi.
- Więc razem mamy sześć łap, co? - mimo tragizmu całej tej sytuacji, zdobyłam się na cichy śmiech. - Niedaleko, przy Fioletowej Rzeczce mam jaskinię. Musimy się tam schronić... - zaskomlałam, gdy z przyzwyczajenia nastąpiłam na lewą przednią łapę potraktowaną prawdopodobnie jadem.
Poruszaliśmy się tempem żółwia, żeby uciec przez tymi wrednymi stworzeniami. Nienawidzę żmij. I nie chodzi mi tu o tą postać ze słowiańskich wierzeń.
Gdy udało nam się wydostać z jaskini i ujść kilka kroków, upadłam po raz kolejny.
- Nie dam rady. Zostaw mnie i idź sam... Dlaczego tego nie zrobisz? - zapytałam cicho,
- Jesteś jedyną osobą tutaj jaką znam. Nie mogę pozwolić, żebyś tu została. Jesteś łatwym łupem. - odpowiedział starając się w świetle księżyca obejrzeć ugryzienie, po czym przejechał po nim językiem.
Zaczerpnęłam szybko do płuc powietrze i wstrzymałam oddech czując kolejną falę piekącego bólu.
- Daleko to jeszcze? - zapytał z... troską? Tak. To ewidentnie była troska. Choć ociupinkę.
- Za tym dużym fioletowym drzewem. - rzuciłam oddychając coraz ciężej.
- Co? To raptem sto metrów, a ty chcesz się poddać? - zaśmiał się nerwowo. - Zaniósłbym cię, gdyby nie ta łapa.
- Masz rację. Musimy tam dojść. - westchnęłam podejmując kolejną próbę wstania i wykonania chociaż kilku kroków. Udało się

W ognisku nadal tlił się żar. Wystarczyło dodać kilka suchych gałązek, żeby w pomieszczeniu znów zrobiło się nieco jaśniej i zarazem cieplej. Ułożyłam się na zdecydowanie zbyt dużym słomianym posłaniu, byłam bardzo zmęczona, ale ból nie dawał mi spać. Command leżał po drugiej stronie ogniska na brązowym kocu i wpatrywał się to w iskierki lecące z drewna, to we mnie. Prócz skwierczącego ogniska, w jaskini panowała przyjemna cisza, a w mojej głowie tuzin myśli na raz. Od doskwierającego bólu, przez nowopoznanego psa do historii tego miejsca. w którym Another Day i Geris wychowywali swoje dzieci, a ja leżałam właśnie na ich ‚łóżku’.
W pewnym momencie, moja głowa zrobiła się jakby cięższa. Bynajmniej od myśli się w niej kłębiących. Mimo ciepła panującego w jaskini, zrobiło mi się bardzo zimno. Coś było nie tak. Trucizna rozprzestrzeniła się po całym organiźmie powodując podwyższenie temperatury ciała, które w sposób niekontrolowany przeze mnie zaczęło drżeć.

Command? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz