sobota, 17 lutego 2018

Od November CD historii Whatevera

- Oczywiście, że nic mi się nie stało - prychnęłam. - Nie jestem głodna, zostaw jelenia dla siebie.
- O nie, ten jest dla ciebie - zaprotestował.
- Nie jestem głodna. Ochoty na gości też nie mam. Idź sobie - warknęłam. Whatever próbował z całych sił, ale i tak wygoniłam go za drzwi. Po chwili jednak głowa psa wsunęła się do mojego domu.
- November...
- Czego? - warknęłam zirytowana.
- Pada.
Westchnęłam.
- Wchodź.
- Dzięki - ucieszył się. Mimo, że na dworzu stał może minutę, był cały mokry, o czym boleśnie się dowiedziałam, kiedy postanowił się wytrzepać.
- Auć! - pisnęłam, kiedy setki małych, mokrych kropelek wbiły się w moje futro. Postanowiłam się osuszyć. Wzięłam hubkę i krzesiwo. W kącie miałam poukładane kilka szczap drewna, które niedawno zebrałam. Z posłanka wyciągnęłam garść słomy i z pomocą tych rekwizytów już po krótkiej chwili w mojej jaskini po raz pierwszy za mojego panowania zapłonął ogień. Dla zapachu dorzuciłam wiązkę lawendy, którą wziął ze sobą mój gość. Usiedliśmy jak najbliżej ogniska, starając się ogrzać i wysuszyć. Wtem wpadłam na pomysł, który mógłby jeszcze umilić ten wieczór. Przyciągnęłam bliżej nieżywego jelenia. Zdjęłam z niego skórę i oddzieliłam od niej resztki. Wystawiłam ja na dwór włosiem do dołu, żeby zmiękła - może któreś z nas zrobi sobie potem lepsze posłanie.
- Ty trzymasz za rogi, ja za nogi - poinstruowałam psa. Trzymaliśmy zwierzaka nad ogniem. Już po chwili rozszedł się zapach pieczonego mięsa. Wreszcie kiedy nie mogliśmy już wytrzymać z łapami w górze, dałam psu znak, żeby puścił rogi.
- Ale nie w ognisko! - jęknęłam, patrząc bezradnie, jak mięso spada w dół. Wyciągnęłam je szybciutko. Względnie równo rozerwałam na pół i podałam jedną część Takesowi. Posilaliśmy się w milczeniu. Rozkoszowałam się gorącym mięsem. To było takie cudowne, w tym całym zimnie zjeść coś ciepłego.
- Pójdę po jeszcze trochę drewna. Nie martw się, niedługo wrócę - dodałam, widząc minę psa. - To nie podlega dyskusji, Whatever. Dzięki za troskę, ale z chęcią się... przejdę.
Wyszłam z domu. Wichura natychmiast mnie zaatakowała. Czułam, jak moja sierść nasiąka wodą i robi się ciężka. Wokół ciemno, choć oko wykol. Westchnęłam cichutko, czując się nagle mała i samotna. Chyba jednak nie wrócę tam, do siebie - gdybym chciała tam wrócić, już stałabym pod drzwiami.
Szłam więc dalej, smagana wiatrem i deszczem. Przede mną, za mną, wszędzie dookoła - lawendowe pole.



The end. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz