sobota, 3 lutego 2018

Od November CD historii Whatevera


Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o jakichś niezbyt ważnych sprawach. Pożegnałam się dość szybko; byłam już bardzo zmęczona. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy pies zamiast pójść w swoją stronę i dać mi spokój, poszedł za mną.
- Czemu za mną idziesz? - zapytałam, starając się, żeby to nie było warknięcie.
- Idę do domu. - odpowiedział wesoło.
- Gdzie mieszkasz? Wiesz już?
- To pole, gdzie cię spotkałem, jest śliczne... I chyba chcę mieszkać tam! - zachichotał. Jęknęłam głośno.
- Nie możesz mieszkać gdzieś indziej? - westchnęłam.
- Czemu? - zdziwił się.
- Bo ja tam mieszkam. - zagryzłam kły. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy.
- Mieszkasz w jedynym mieszkaniu, tak? - zapytał w końcu.
- Nie, ale naprawdę cenię sobie prywatność. - siliłam się na spokój.
- Oki, nie będę ci przeszkadzał. Obiecuję! - uśmiechnął się szeroko. Doszliśmy już do jakiejś jaskini. Whatever za wszelką cenę usiłował zaprosić mnie do środka, ale dzielnie mu się oparłam.
Do swojego domu przyszłam ostatnimi siłami. Zabrałam z niego tylko koc. Okrywając nim grzbiet, wyszłam na dach swojej jaskini po dużych kamieniach opartych o jej tylną ścianę. Noc była zimna, ale niebo pełne pięknie błyszczących gwiazd. Jedna z nich jakby się poruszyła. Przetarłam oczy, ale ona na pewno spadała.
- Chcę znaleźć szczęście. - wyszeptałam, patrząc, jak zsuwa się coraz niżej jak kropla po szybie.

*****
- November! Noveembeeer! No-vem-ber! - usłyszałam głośny wrzask. Szybko otworzyłam oczy. Pode mną stał Whatever, wydzierając się z całych sił jego jeszcze niestety całych strun głosowych.
- O co chodzi? - wymamrotałam. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mógł nie usłyszeć, więc powtórzyłam głośniej. - Hm?
- Szukałem cię w twojej jaskini, ale cię nie było. Straciłem już nadzieję, a tam twój ogon zwisa. - zaśmiał się. Szybko podwinęłam ogon pod siebie.
- Co ci mówiłam o prywatności? - zapytałam, zeskakując wdzięcznie. Nie mogłam mu zdradzić drogi na dach.
- Oj tam! - machnął łapą. - To była piękna noc. Myślałem o moim wczorajszym zachowaniu... Doszedłem do wniosku, że powinnaś mnie przeprosić.
Zamurowało mnie.
- Co? - wyrwało mi się.
- Byłem taki miły, i nawiązywałem kontakt, dbałem o to, żebyś się nie nudziła, a ty zachowywałaś się tak wrednie. - wyliczał, nawet na mnie nie patrząc.
- W takim razie po prostu znajdź sobie inną suczkę do poprawy humoru. Ja mam dosyć twojego kontaktu, jak to nazywasz. Cenię sobie święty spokój i towarzystwo psów, które na to zasłużyły, a ty tylko ciągle nawijasz - w dodatku bez sensu! Najchętniej wyrzuciłabym cię ze sfory, ale nie ja o tym decyduję. Zejdź mi z oczu, albo to zrobię. - wysyczałam, odwracając się. Głośno tupiąc, odeszłam dumnie w stronę swojego domu. Posłanie było rozkopane. Gdyby w pomieszczeniu było więcej rzeczy, na pewno byłyby pootwierane i rozwalone.
Klnąc pod nosem, zaczęłam zamiatać. Piękny początek kariery, młoda Gammo. Mamusia byłaby dumna. Co ja najlepszego zrobiłam?
Wybiegłam z domu, nawet nie dbając o zasunięcie zasłonki. Rozejrzałam się rozpaczliwie w poszukiwaniu Whatevera, ale z początku nigdzie go nie zauważyłam. Dopiero po dłuższej chwili i dobrym wytężeniu wzroku ujrzałam ciemną plamę. Zrobiłam kilka szybkich kroków w tamtą stronę. Pies siedział zgarbiony. Doszłam do niego niemal bezszelestnie.
- Whatever It Takes? - mruknęłam, dotykając jego barku. Drgnął gwałtownie; chyba osiągnęłam zamierzony efekt zaskoczenia.
- O co chodzi, November? - zapytał bezbarwnie.
- Ja cię przepraszam. - wydusiłam z siebie. Bóg jeden wie, ile mnie to kosztowało wysiłku - przeproszenie tak znienawidzonego od pierwszego wejrzenia psa.
- Nie, to ja powinienem cię przeprosić. - odpowiedział spokojnie.
- Cofam to, co powiedziałam. Nawet jeśli nigdy nie będziesz moim ulubionym psem, nie mam prawa wyrzucać cię ze sfory. Mój charakter taki jest, mam dzisiaj zły dzień, nie wyspałam się. Jestem zazwyczaj energiczną duszyczką towarzystwa, ale byłam wczoraj bardzo zmęczona, dzisiaj rano to tylko się spotęgowało. Możesz mi nie wybaczyć, unikać mnie jak ognia - co będzie mi nawet na rękę... - zaśmiałam się nerwowo. - Ale przepraszam.
Długa, długa chwila wypełniona niepokojącą ciszą. Whatever wreszcie poruszył się lekko. W końcu wstał, wyprostowany i z napiętymi mięśniami. O zgrozo, był wyższy. Spojrzał mi głęboko w oczy. Zaczął powoli przybliżać do mnie swój pysk.
- November... - wyszeptał mi już prawie w nos.
- Whatever? - ponagliłam, odsuwając się nieco.
- Jesteś wyjątkowa, pamiętaj o tym. Wybacz mi to zachowanie, byłaś pierwszą tak śliczną suczką - zarumieniłam się mimowolnie. - która w ogóle mnie zauważyła, powiedziała coś do mnie. Próbowałem - tragicznie - zrobić dobre wrażenie, ale teraz nie chcesz mnie znać. Wybacz. Jeśli zechcesz, mogę odejść, ale na zawsze zostanie mi wspomnienie o najpiękniejszej suczce, jaką spotkałem.
- Zostań, Takes. - mruknęłam, siadając. - Musiałabym uciekać na inny kontynent, kiedy Hamilton dowiedziałby się, że pierwszy naprawdę nowy pies odszedł przeze mnie. Nie mogę mu tego zrobić...
Westchnęłam cicho, przypominając sobie Alfę. Był dużo wyższy niż ja. Zdecydowanie nie był zwykłym aussie. Z charakteru również nie. Od starych psów, które go pamiętały, dowiedziałam się, że był wredny, oschły i nieprzyjazny. Tymczasem kiedy powiedziałam mu, że jestem silnie związana z tym światem, widziałam tą trwający ułamek sekundy myśl, to drgnienie, które sprawiło, że przyjrzał mi się jeszcze raz, dokładniej. Zastanawia mnie, co wtedy zobaczył. Z lekkim rozdrażnieniem nie mogłam zaprzeczyć, że chciałam, żeby zobaczył moją zwinność, grację, nietypowy kolor sierści, piękne oczy... Ale tak naprawdę chciałam, żeby zobaczył pod energią i żartami głębię, wrażliwość i zasady. Westchnęłam i spróbowałam skupić się na czymś innym. Ciekawe, czy Hamilton przypomina Bring The Horizona. Ciekawe, czy ja przypominam swoją matkę, Lastradę. Poczułam ukłucie w sercu. Miejsce rodziców, a zwłaszcza mamy, zawsze pozostanie niepełne, rozmyte, jak oblany wodą obraz.
- November? - mruknął Whatever, wyrywając mnie z myśli o mojej dziurawej rodzinie.
- Tak, Whatever?
- Przepraszam cię jeszcze raz. Pewnie chciałabyś pobyć sama, prawda? - westchnął.
- Tak, to prawda. Dziękuję za to, że pozwoliłeś mi pomyśleć. - uśmiechnęłam się słabo. Wątpię, czy gdyby poznał temat moich myśli, zostawiłby mnie z nimi. Zdawało mi się, że w łapie psa coś błysnęło, kiedy padł na nią promień słońca.
- Wyszło... - wyszeptał.
- Nowy promień słońca to nowe życie, nowy start, czysta karta do zapełnienia. - ukradkiem znowu spojrzałam na rozbłyskającą łapę. - Jeśli mogę spytać, co tam trzymasz?
- Gdzie? - zacisnął ją mocniej.
- W tej łapie. - wskazałam. Otworzył pysk i z powrotem go zamknął. W końcu podjął decyzję - chyba zamierzał mi powiedzieć.


Whatever? Za 1048 słów i niewyczuwanie uczuć Novu oczekuję pięknego i drogiego srebrnego naszyjnika matki z piękną historią na przeprosiny c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz