poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Whatever'a do November

Powoli szedłem przez las. Zaczynałem myśleć, że on nigdy się nie skończy. Co jakiś czas mijałem mały strumień. Wędrówka była wykańczająca, a trudno było znaleźć kawałek strumienia który nie był mocno zamarznięty. Wreszcie ujrzałem coś,co nie jest drzewem. Zdziwiłem się jeszcze bardziej,gdy okazało się, że są to kwiaty lawendy. Zachowywałem się jak gdybym wygrał milion kości. Raźnie biegłem przed siebie. Jakbym nagle się odrodził. Biegałem wszędzie, aż w końcu w oddali zauważyłem... Psa. Suczka skakała po kwiatach nie widząc mnie. Podbiegłem do niej. Gdy byłem kilka metrów od niej, wreszcie mnie zauważyła.
- Witaj. Jak się nazywasz? Chyba nie należysz do sfory? - zapytała
- Whatever It Takes. Nie należę do żadnej sfory... - odpowiedziałem suczce
- A chciałbyś dołączyć? - znowu zapytała
- Chciałbym. Nawet bardzo. A ty jak się nazywasz tak w ogóle? - zapytałem. Nie chciałem być niegrzeczny,ale chciałem wiedzieć z kim rozmawiam.
- November. Chodź za mną, Whatever it Takes! - krzyknęła i pobiegła. Po chwili do niej dołączyłem
- Możesz mówić Whatever. - uśmiechnąłem się. Doszliśmy do jaskini zapewne alfy. November zaprowadziła mnie do psa.
- Witaj,Hamiltonie. To jest Whatever it Takes. Chcę dołączyć. - przedstawiła mnie November.
- Z chęcią cię przyjmiemy Whatever it Takes'ie - powiedział Hamilton i coś tam napisał. Po załatwieniu wszystkich papierkowych spraw wyszliśmy.
- Coś pusto tutaj... - westchnąłem - ile jest psów - zapytałem z ciekawości.
- łącznie z tobą i mną to.. cztery. Kiedyś było o wiele więcej,jednak wybuchnęła wojna. Mnie jeszcze nie było wtedy na świecie...- westchnęła podobnie jak ja przed chwilą.
- Twoja matka tu była? - zapytałem
- Była. Uciekała,ale zginęła... - powiedziała.
- Przykro mi. Moi rodzice też zginęli na wojnie z wilkami. - powiedziałem i spuściłem wzrok.

November?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz