Biegam po lesie, goniąc dla zabawy króliczki. Pomagają mi wiewiórki, niebieska, różowa i zielona. W końcu złapaliśmy jednego króliczka. Trzymam go w łapach, a on nagle zaczyna stukać. Stukanie robi się coraz bardziej uporczywe i denerwujące.
- Przestań! No, przestań wreszcie! - burczę, potrząsając nim. W końcu tupię ze złości...
I wtedy się obudziłam. Spostrzegłam, że leżę na podłodze, a nie na prowizorycznym posłanku zrobionym wczoraj wieczorem. Koc, który dał mi wczoraj Hamilton leżał dobre pół metra ode mnie, skopany. Najwyraźniej moje silne tupnięcie zrzuciło mnie z łóżka, a biedny kocyk oberwał już wcześniej.
Znowu usłyszałam stukanie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu uszatego, ale dźwięk dochodził od strony wejścia. Podeszłam tam i odsunęłam zasłonkę.
- Chyba obudziłem? - uśmiechnęła się szeroko stojąca w progu osoba.
- Niewątpliwie. - burknęłam.
- Może któreś z twoich rodziców opowiadało ci o mnie? - zapytał słodko pies. Przypatrzyłam się mu uważniej. Rysy jego pyska były nawet nieco podobne do tych, które widywałam w lustrze.
- Nie wiem, z kim rozmawiam. - powstrzymałam się przed zaciągnięciem zasłonki i wykonaniu porannej toalety.
- Och, czyżbym się nie przedstawił? - klasnął. - Mam przyjemność z November?
- Tak, a czy to coś zmienia? - zdziwiłam się.
- Nawet bardzo dużo. - pies uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe, po czym głęboko odetchnął. - November, kochanie!
Stałam sztywno jak przyklejona do podłogi. Jeszcze nikt nie mówił mi per „kochanie”, zwłaszcza nieznajomy pies zwlekający mnie rankiem z łóżka. Nieznajome psy raczej nie wyściskiwały mnie z całych sił po kilku minutach rozmowy.
- Nadal nie wiem, kim pan jest. - wycedziłam, podejmując próbę oderwania się od niego.
- Jaki pan, jestem twój kuzyn Charming Prince! Syn ciotki Sophie!
Chyba oczekiwał, że pokiwam ze zrozumieniem głową i zaproszę go do domu, dlatego wyglądał na dość zdziwionego, kiedy tylko uniosłam jedną brew.
- Moja matka miała siostry? - spytałam.
- Nie, moja mamusia Sophie to siostra twojego ojca Marcela! - zachichotał, jakbym powiedziała coś zabawnego.
- Chodzi ci o Marvela, prawda? - zmarszczyłam brwi.
- Może i tak. - machnął łapą. - Nie to jest ważne. Prowadzę z tobą tą wesołą i uprzejmą rozmowę, żebyś wpuściła mnie do środka, gdzie mógłbym wreszcie powiedzieć cel mojej niezapowiedzianej wizyty.
- Równie dobrze zrobisz to przed drzwiami. - parsknęłam.
- Drzwiami był tego nie nazwał. Poza tym - zniżył głos do szeptu. - to zbyt ważne, żeby mówić o tym przy wszystkich.
- Wybacz, ale nie skorzystam. Nie potrzebuję tych twoich tajnych informacji. - przy ostatnich słowach zrobiłam łapami cudzysłów.
- A jeśli mogą uratować życie wielu osób? - zapytał, przytrzymując łapą zasłonkę, którą właśnie próbowałam zasunąć. Zrezygnowałam i wpuściłam go do środka.
Rozglądał się bacznie po mojej jaskini. Wprowadziłam się wczoraj wieczorem, więc jedyne obiekty to jakieś prowizoryczne posłanko i skopany koc. Nie zdążyłam nawet posprzątać. Ignorując go, zaczęłam poprawiać łóżko. Posłałam je kocem od Hamiltona, wytrzepując go najpierw.
- Co to za życiodajna wiadomość? - spytałam, siadając na środku koca.
- Z tym ratowaniem świata żartowałem. - oświadczył z kpiącym uśmiechem. - Jesteś bardzo łatwowierna. Mam za to propozycję, która diametralnie zmieni twoje życie... Jeśli się zgodzisz.
- Jaka to propozycja?
Uklęknął.
- Wyjdziesz za mnie?
Osłupiałam. Otworzyłam lekko pysk ze zdumienia. Pies spojrzał na mnie wyczekująco. Chwilę potem parsknął głośnym śmiechem.
- Gdybyś widziała swoją minę! - wrzasnął, ledwie trzymając się na łapach. - Tak naprawdę chodzi mi o to... Zostałem Alfą w pewnej pięknej, rajskiej sforze. Chciałbym mieć partnerów w swoim wieku. Proponuję ci propozycję nie do odrzucenia. Kiedy ją usłyszysz, oniemiejesz. Będziesz mi dziękować, będziesz pytać, czy podołasz, jednak potrzebuję pewnej zaufanej pięknej suczki...
- Konkretniej? - przynagliłam, zirytowana.
- Zostałaś Betą Heaven Garden! - wykrzyknął.
- Hej, ja już mam stanowisko. - warknęłam.
- Chodzi ci o tą nic nie wartą posadeczkę w rozsypanej sfórce? - parsknął kpiąco. - Mała, zostałaś Betą Niebiańskiego Ogrodu!
- Nie zostałam. - powiedziałam stanowczo. - Nie wątpię, Prince, że jesteś moją rodziną, a może i wątpię? W każdym razie nie przyjmuję tego stanowiska. Bycie w tej Sforze to największy zaszczyt, jaki mógł mnie spotkać. Nie zmieni tego jakiś głupi kuzynek z wątpliwym poczuciem humoru.
- Ach tak? Więc siedź sobie w tej rozsypującej się samotnej ruderze do końca swoich dni! I...
- Zdania nie zaczyna się od więc. - przerwałam mu z czarującym uśmiechem. Gestem łapy wskazałam mu wyjście. Wybiegł bez słowa pożegnania. Jeszcze kilka minut dobiegały do mnie jego głośne wyrzekania gęsto przeplatane przekleństwami. Właśnie zabierałam się do wyjścia na polowanie, kiedy do moich uszu dobiegł czyjś zaniepokojony głos.
- November?
Hamilton?
Zaliczone!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz